Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Sol z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 3435.45 kilometrów w tym 107.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.06 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Sol.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2013

Dystans całkowity:285.87 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:15:31
Średnia prędkość:18.42 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:57.17 km i 3h 06m
Więcej statystyk
  • Sprzęt Tallboy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaliż znów gdzie trza być

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 0

przybyłem, czyli do Jury.

Z czystym jak kryształ zamiarem ponownego przejechania tego co w okolicach Skały najfajniejsze.

To przejechałem, a skutek jest taki, że endorfiny czuję jeszcze dziś ;)




  • DST 52.00km
  • Czas 02:20
  • VAVG 22.29km/h
  • Sprzęt Tallboy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Warsaw by night

Wtorek, 20 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 2

Jak się człek wyjeździ w porządnych warunkach, tak mu się chce jeździć w mniej porządnych.

W sensie płaskich.

Tym bardziej, że szybko już zapada noc, a to oznacza więcej przestrzeni życiowej na przelotówkach. I nowy wymiar emocji na znanych śmieciach.

O taki:




  • DST 52.77km
  • Czas 03:01
  • VAVG 17.49km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt Tallboy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nieokreślone później

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 0

Nastąpiło po dwóch dniach i polegało na eksploracji okolic wokół Ojcowskiego Parku Narodowego. W sensie przelot przez tenże Doliną Prądnika - na południe w kierunku Wielkiej Wsi, a następnie powrót mieszaniną rowerowych/pieszych przez Tomaszowice, Gacki, Starą Wieś do OPN.

Stamtąd przelot odwiedzoną już Doliną Sąspowską do Pieskowej Skały i powrót do Skały właściwej.

Krótko mówiąc - miód.

Rozumiem przezeń niemal idealny balans asfaltu, dróg polnych i szlaków pieszych. Te ostatnie miewały momenty wymagające sporej uwagi, ale wytoczona w ich trakcie adrenalina rekompensowała momenty nudne, których tak czy inaczej było niewiele.

Całość bardzo malownicza i satysfakcjonująca.

Kilka przykładów.


Jedyne czego żałowałem to żółty do Pieskowej Skały i czerwony stamtąd. W sensie żałowałem, że nie zdążyłem ich zaliczyć.

Ale co ma wisieć ...




  • DST 57.10km
  • Czas 02:57
  • VAVG 19.36km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Sprzęt Tallboy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciąg dalszy nastąpił

Piątek, 16 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 0

W sensie Jury ciąg dalszy.

Po ostatnim tripie postanowiłem ukierunkować się bardziej na krajoznawstwo i relaks, wypruwanie flaków z nóg zostawiając na bliżej nieokreślone później.

To zakładało wizytę na północnych rubieżach Skały, albowiem na mapie sprawiały wrażenie łagodnych i uśmiechniętych.

Na mapie to se mogą myślałem nawijając kilometry pod górę ...

Ale to było później. Wcześniej było planowanie, rezultatem którego była trasa obejmująca Minogę-Gołyszyn-Ściborzyce-Małyszyce Dolne-Glanów-Trzyciąż-Sułoszową. Po drodze miało być trochę szlaków pieszych, co obiecywało nieco większe emocje niż asfalt o świcie - który mimo że przeważnie malowniczy - pozostaje asfaltem. Czyli kupą.

Praktyka sprawdziła się w części i to już na samym początku, bo w Minodze za cholerę nie mogłem skutecznie wbić na zielony, bo albo go ktoś zamalował albo pieprznął w poprzek chałupę z obejściem. Wkurzony krążeniem wybrałem w końcu asfalt i w ten sposób dotarłem do Gołyszyna.

Tam humor mi się poprawił, bo czarny pieszy raz że był na miejscu i nikt mu nie przeszkadzał, a dwa że był urokliwy - w sensie że leciał niemal cały czas w dół, a przy tym sprawiał wrażenie od dawna nietkniętego stopą. Klimat był, ino cza było porządnie patrzeć pod nogi (koło), czy aby trawa nie kryje jakiejś niespodzianki.

Kolejny fragment czarnego, czyli Wąwóz Ostryszyni wyglądał fajniej na mapie niż w realu. Owszem, miał momenty, ale generalnie jest płaski i niemal w całości leci szerokim duktem. Niemal Kampinos, ino bez piachu i z naćkanymi tu i ówdzie skałkami, które radowały oko i jako jedyne ratowały klimat.

Reszta to głównie asfalt z okazjonalnym przelotem przez pola. O dziwo całkiem fajny, bo urokliwie poprowadzony albo tuż przy skałkach albo szczytami pól. No i było się gdzie rozpędzić.

Poza tym cały czas powtarzałem sobie, że chodzi o relaks i krajobrazy.

No to wyszło.

Krótki edit, bo generalnie nie było do czego włączać.




  • DST 42.00km
  • Czas 02:31
  • VAVG 16.69km/h
  • Sprzęt Tallboy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Yeb

Sobota, 10 sierpnia 2013 · dodano: 12.08.2013 | Komentarze 0

Aktualnie przeżywam etap jeżdżenia po płaskim, przed kolejną turą Jury.

Nie kciało mi się kręcić po mieście, więc wyskoczyłem na Szczebel.

Na Szczeblu było mokro, bo padało. Było chłodno, bo padało. Było również ślisko, bo padało.

Tak się tym padaniem zainspirowałem, że też se padłem. Coś tam chrupnęło w barku, coś się przytarło na kolanie, ale stwierdziwszy, że oddycham i w miarę równo stoję, pokręciłem dalej.

Tyle że wolniej ;)

Zaoszczędzone siły przeznaczyłem na pokonanie podjazdu francy, tego długiego za piaszczystą polanką. Na filmie robię go w drugą stronę w 2:05. Nie wiem czemu, ale panuje zgodna opinia, że w tą stronę jest przyjemniejszy ;)

W każdym razie zrobiłem zdzirę i też było przyjemnie. W sensie jak wreszcie odzyskałem oddech i przestałem widzieć na czerwono.

A właśnie, film. Voila.
&feature=player_embedded




  • DST 82.00km
  • Czas 04:42
  • VAVG 17.45km/h
  • Sprzęt Tallboy
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ja nie mogę w Jurze i pęknięty jeż.

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 04.08.2013 | Komentarze 4

Z tego co paczę po wpisach własnych miałem przerwę miesiąc blisko wynoszącą.

Wzorem niektórych speców powinienem napisać, że w międzyczasie nakręciłem trylion kilometrów i zjechałem z klifów Dover, a nie wpisywałem bo byłem u babci, a u niej net opalają węglem, a przypadkiem nie dowieźli. Ale nie napiszę bo to nieprawda, a ja brzydzę się kłamstwem, nie?

Uprzejmie donoszę więc, że w międzyczasie leżałem do góry dupą, żarłem ol inkluziv, chlałem alkohol i podziwiałem kaszaloty. W sensie podziwiałem ile potrafią wpierniczyć i to na same śniadanie. Coś tam potem niby pokręciłem, ale nieformalnie, nieprzekonująco pod względem dystansu, atrakcji z resztą też. Czyli po Warszawie ;)

Ale to taki wstępik przed real thing, bo - nie ukrywam - nie napierałem na kręcenie wiedząc, że i tak się nakręcę.

Nakręcę się albowiem w wyniku zawirowań i przetasowań zawodowych ma najbliższa rodzina płci żeńskiej wzięła i zainstalowała się w Jurze. I to w samym sercu atrakcyjności jurajskiej, czyli Skale pod Ojcowem, gdzie mam wszystko co fajne w zasięgu ręki.

Więc leżałem se tak do góry dupą i planowałem co zainkasuję na wstępie.

Na wstępie postanowiłem zainkasować pętlę, która trzy lata temu wyłączyła mnie z sezonu rozłupując mi obojczyk na dwie mniej więcej równe połowy. Wprawdzie w rzeczywistości rozłupałem go ja swą dupowatą techniką połączoną z nadmierną prędkością, ale nie wnikajmy w szczegóły ... ważne mieć w życiu jakiś cel ... itp. komunały.

Celem było odczarowanie francy, czyli zaliczenie bez upadków (drastycznych).

Cel jest z grubsza opisany w przewodniku rowerowym po Jurze wydanym ongiś przez Pascala we współpracy z Bikeboard. Dobra rzecz, bo w przeciwieństwie do innych podobnych nie koncentruje się na szosach i urokach architektury wiejskiej, tylko na prostym fakcie, że rower MTB służy do jeżdżenia tam, gdzie inni chadzają piechotą. Śmiało więc wypuszcza w takie rejony, gdzie bez sporej dozy rozsądku i techniki można się wyłączyć na dłużej.

Cel ma postać pętli zaczynającej się z Pieskowej Skały i idącej mieszaniną szlaków pieszo-rowerowych w kierunku Olkusza. Stamtąd przerzuca nas na południe, gdzie podobną mieszaniną prowadzi z powrotem na wschód do Jerzmanowic i przerzuca do Skałek. Konkretniej - do Doliny Sąspówki, którą wylatujemy w Ojcowie, finiszując trip.

Mniej geograficznie mówiąc jest to mieszanina tras wiodących przez pola ze szlakami, które od górskich różnią się tylko długością, bo nastromieniem i trudnością już nie. Do tego kilka okazjonalnych dojazdów asfaltem.

Całość jest atrakcyjna, a kulminacją jest zjazd czerwonym pieszym z okolic Januszkowej Szczeliny. Stromy, usypany z kamieni i korzeni, i po prostu trudny. Zrobiłem część dolną, górną przypeniałem nie widząc nawierzchni pod liśćmi, widząc w zamian niski konar akurat na wylocie ze zjazdu. Wolałem nie myśleć co połamię nie będąc w stanie wyhamować. Ale wrócę i sprawdzę ... obiecuję. Kiedyś. Mocno kiedyś, w sensie ;)

Krajobraz - jak to w Jurze - masakrował.









Masakrował też dystans, podjazdy i temperatura. Dawno już nie miałem tak dojmującego odczucia, że to co wciągam z bukłaka za chwilę wróci spontanicznym chlustem. Końcówkę cisnąłem już stricte siłą woli, bo oczywiście gdy miałem wcześniej okazję dokupić płynów, dokupiłem mniej. No bo po co więcej? Omg.

Ale dociągnąłem. Nie ukrywam, że pomógł mi w tym pęknięty jeż, który leżał był rozpęknięty akurat w tym miejscu, gdzie postanowiłem chwilunię postać i ochłonąć. Zauważyłem go dopiero, gdy niemal się w niego wypiąłem.

No to się tak jakoś od razu wpiąłem i pojechałem.

I dojechałem.