Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Sol z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 3435.45 kilometrów w tym 107.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.06 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Sol.bikestats.pl
  • DST 49.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zawoja day two - czyli OJP

Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 2

Nie będę odkrywczy twierdząc, że ojapierdole (w skrócie OJP) jest stanem ducha, w którym do głosu dochodzą emocje.

Tło emocji, a w konsekwencji one same może być różne - wesołe, smutne, przyjacielskie, wrogie, whatever. Spektrum jest tak szerokie, że trudno się bawić w dokładną wyliczankę. Lepiej operować przykładami i sięgając po pierwsze z brzegu wskazać, że do OJP może prowadzić strata bramki, rozlanie piwa czy zmęczenie w siodle długiego podjazdu.

Albo wyprawa w góry w ZDECYDOWANIE złym momencie.

Ale nie uprzedzajmy faktów.

Dzień drugi istotnie upłynął pod znakiem OJP, w kilku odsłonach.

Pierwsze OJP zaczęło się w zasadzie dzień wcześniej, gdy koiliśmy skołatane serca, tudzież obolałe nogi i dupska w pobliskiej knajpie. Szef tejże okazał się sam być dotkniętym cyklozą, którą przy okazji przekazał potomkom. Zamieniliśmy parę słów o tym gdzie byliśmy, jak było i w ogóle, po czym szef uznał, że niepotrzebnie tłukliśmy dupska po kamieniach i że są tu fajniejsze trasy. Np. taka prawdziwa xc z Bikemaratonu. Po czym zawołał potomków, z których starszy zadeklarował się, że nas oprowadzi. Przy okazji skromnie wspomniał – zapytany o osiągnięcia przez naszego special (a raczej specific) guest – że dużych nie ma, może tam jakiegoś miszcza Małopolski w MTB, jakiegoś wice w czymś, jakieś piąte miejsce gdzieś. A w ogóle to trasa jest krótka i idzie ją zrobić w 50 minut.

Na takie dictum nie pozostało nic innego jak się napić. I chyba też pomodlić, czego jednak nie uczyniłem, wybrawszy jeszcze jeden browar.

No cóż. Rano OJP oczywiście przyszło i to w niezłym tempie.

Trasa istotnie była krótka, bo coś z 20 km. Istotnie była łatwa, bo asfaltami i szutrami.

Ale kuffa tak dawała w dupę, że myślałem że zejdę, uprzednio się powtórzywszy [….] z Lublina (kopirajt and cenzura by Cze). Dawała w sposób niezbyt wyrafinowany, bo tempem i kilkukilometrowymi podjazdami. Oczywiście młody nawet się nie spocił i ile razy dobijaliśmy do niego na młynku coś tam stukał w komórce, pytając czy już. No to my twardo, że już i kuffa od nowa. Technicznie zrobiło się tylko na ostatnim podjeździe, bardzo stromym i kamiennym. Szybko uśliznęło mi dupę, a że nie było jak ruszyć, z w miarę czystym sumieniem przetruchtałem najgorszą sekcję z rumakiem pod pachą.

Łącznie zmieściliśmy się w niewiele ponad godzinie. Może i nieźle (jak na górali mazowieckich), ale taki zapierdziel o poranku to ja wolę w kopalni, wobec czego szczerze zamierzałem się odąć na resztę dnia. Ale mi przeszło na zjeździe z powrotem, bo fajny był ;) BTW, bobiik zaliczył tam drugiego OJPa, kładąc się elegancko na asfalt, gnąc hak przerzutki i przydając tejże parę gustownych rysek.

Po powrocie Ux z bobiikiem zajęli się grzebaniem w rowerach. A ja zająłem się grzebaniem w uchu i palcem po mapie. Z tego grzebania wynikło, że drugą część dnia spędzamy na paśmie Policy, przy czym – po doświadczeniach poranka – serdecznie pierdolimy podjazdy i ładujemy się na górę wyciągiem.

Tak też uczyniliśmy lądując na Mosornym Groniu i planując dotrzeć stamtąd na Policę, a za nią zielonym szlakiem na sam dół do Zawoi, praktycznie pod noclegownię. Żyć nie umierać.

Gdyby nie OJP.

Pierwszy, malutki, wynikł ze ścisłego trzymania się mapy. Z Mosornego na Cyl Hali Śmietanowej (skąd zaczyna się czerwony na Policę) prowadzi szlak żółto-niebieski. Na mapie wygląda prosto jak w mordę strzelił. W realu zakręcił w którymś momencie w lewo i zaczął prowadzić wąskim singlem do góry, tak stromo, że rower najwygodniej było wnosić na plecach, w czym ochoczo pomagały chmary much, gzów czy innego szitu.

Po jakimś kilometrze włażenia po schodach (wrażenia były podobne) osiągnęliśmy Cyl i ruszyliśmy na Policę. Trasa super, tyle że na rowerach zrobiliśmy może z 300 m, bo pojawił się OJP dnia.

OJPem dnia była burza, ale nie taka zwykła popierdółka, tylko autentyczna nawałnica z wichrem, siekącym deszczem, który szybko przeszedł w grad wielkości orzechów włoskich. Do tego walące pioruny, po 50-100 m od nas i szlak, który w 5 minut zmienił się w rwącą rzekę.

OJP! OJP! OJP! OJJJJPPP! powtarzałem w myślach stojąc pod drzewem. I to było mocno przestraszone OJP, bo zaczynałem mieć szczere wątpliwości czy wrócimy w jednym kawałku.

A ponieważ burza nie dawała się wziąć na przeczekanie, w dodatku zaczęliśmy mocno marznąć, trza było działać. Dużo opcji nie mieliśmy, w zasadzie jedną pod nazwą SCHRONISKO, które ponoć było gdzieś niedaleko. Dla jasności – zerknięcie na mapę nic by nie dało, bo mapa zmieniła stan na poszarpano-płynny, a w plecaku zrobiło mi się akwarium. Na szczęście wcześniej spotkaliśmy dwie turystki, które coś wspominały że coś tam jest za Policą.

No to ruszyliśmy, najpierw potokiem (w sensie byłym szlakiem) pod górę na szczyt Policy. Tam - modląc się żeby nas nie przysmażyło - jak najszybciej przez szczyt do drogi w dół. Nie było to łatwe w wodzie po kolana, zimnej jak w zimie. Musiałem stawać co parę minut na kamieniach czy ściółce i czekać aż do stóp wróci krążenie. Bolało, ale w sumie nic dziwnego – gradu napadało po kostki.

Za Policą jest łysy fragment, gdzie szlak odbija na Halę Krupową i tamtejsze schronisko. Tam tak waliło piorunami, że staliśmy dobrych parę minut w drzewach nie mając ochoty (czytaj odwagi) się ruszyć. Ale w końcu się przemogliśmy i bijąc rekordy w biegach z rowerem pod pachą pogoniliśmy czerwonym - wreszcie w dół.

I nagle jakby zrobiło się cieplej. Przestało też walić w łeb, bo ustał grad.

I co parę minut robiło się jakby przyjemniej – w sensie jeszcze cieplej, mimo deszczu i rzeki dalej płynącej w miejscu szlaku. I grzmoty wreszcie zaczęły oddalać się od błyskawic.

OJP – rzekłem z ulgą. OJP, OJP, OJP, ale akcja.

A jeszcze parę minut później szlak oddzielił się od rzeczki i można było kręcić. Kolejnych parę minut później minąłem zjazd na zielony szlak, po czym dogoniłem Uxa i dobiliśmy do schroniska.

Gdzie już czekał bobiik, zawinięty w kocyk i siorbiący herbatkę.

I miłe powitanie, cytuję „Nie dam panu koca, bo jest pan brudny, mokry i wody mi pan naniósł.”

I drugie, cytuję „Nie ma żurku, ogórkowa jest. W ogóle nie ma? Jest, ale cza zrobić.”

Nawet mnie to nie ruszyło, raczej rozbroiło ;) W każdym razie po żurku, cały czas trzęsąc tyłkami (z zimna) ruszyliśmy w dół niebieskim do Skawicy.

Genialna ścieżka, nawet całkiem przejezdna, mimo błota i kolejnej rzeki zamiast szlaku. Generalnie im niżej tym lepiej, technicznie i mokro, ale jakoś tak na luzie podeszliśmy, że samo się zjechało i tyle.

A ze Skawicy na osłodę dostaliśmy parę kilometrów zjazdu asfaltem. Cool, tak cool, że szybko zapomniałem o OJPie ;)

Strat w ludziach nie było. Strat majątkowych w sumie też, poza telefonem Uxa, który jak się okazało nie umiał pływać, mapą i innymi papierowymi pierdółkami, którym również zabrakło tej cennej umiejętności.

Trochę też zyskaliśmy - przeżyć i doświadczenia. I to ostatnie mówi, że w góry ZAWSZE zabiera się przynajmniej wiatrówkę, nawet jak jest 34 na plusie.

I tyle.

Fot parę:

OJP panocku, oni tu zjeżdżajo a przecie ni mo zimy



OJP, ładnie



Przerwa na niebieskim do Skawicy. OJP jeszcze mi sie ręce częso.





Komentarze
Sol
| 21:53 wtorek, 10 lipca 2012 | linkuj Tak, TERAZ już wiem ;)
tlenek
| 21:40 wtorek, 10 lipca 2012 | linkuj Witamy w beskidach, tutaj zmiana pogody w 30 min :D
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa pokoj
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]