Info

Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2013, Wrzesień1 - 4
- 2013, Sierpień6 - 6
- 2013, Lipiec3 - 0
- 2013, Czerwiec4 - 7
- 2013, Maj4 - 3
- 2013, Kwiecień5 - 11
- 2013, Marzec2 - 15
- 2013, Luty3 - 0
- 2013, Styczeń3 - 8
- 2012, Październik4 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 3
- 2012, Sierpień6 - 8
- 2012, Lipiec6 - 6
- 2012, Czerwiec7 - 13
- 2012, Maj4 - 10
- 2012, Kwiecień8 - 10
- 2012, Marzec12 - 0
- 2012, Luty12 - 4
- 2012, Styczeń3 - 5
- DST 22.00km
- Aktywność Jazda na rowerze
Zawoja day three - czyli chill out
Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 11.07.2012 | Komentarze 0
Po dwóch dniach kręcenia moje nogi oświadczyły, że mają mnie dość. Trochę jednak ponegocjowaliśmy i w końcu ustaliliśmy, że jeszcze trochę powspółpracujemy – ale trasa ma być lajtowa i powodować banana na twarzy.
To oznaczało, że wysmykam się z planów Uxa, bobiika i ekipy zlotowej, które obejmowały ponowny atak na Policę, tyle że w normalnych już warunkach (jeżeli normalnymi można nazwać plus 35) i wersji rozszerzonej, bo obejmującej jakieś szlaki na wschód od Hali Krupowej.
To oznaczało również, że ciężar atrakcji przyjmują dzisiaj zjazdy. A ponieważ najbliższa fajna pod tym względem miejscówka to Klekociny, udałem się właśnie tam.
Po drodze przez Wełczę zajrzałem do schroniska, gdzie zainstalowała się ekipa forumrowerowe.org, ale znalazłem tylko jakieś dwa rowery i górę puszek po piwie. Człowieków niet.
Pociąłem dalej, bo czekało mnie parę km pod górę, a tego typu atrakcje wolę mieć szybko za sobą.
O dziwo szło całkiem nieźle. Podjechałem wszystko może nie w ekspresowym tempie, ale tylko z jednym przystankiem.
Na przełęczy - czyli tu:
najpierw odwiedziłem stację PTTK, gdzie wpierniczyłem drugie śniadanie. Potem trochę pod górę z powrotem na przełęcz i jakieś 300 m zielonym w kierunku Magurki.
Tu zacząłem pierwszą część zjazdu – trudniejszą bo stromą, szybką i idącą jakby grzbietem garbu.
Potem już piec z przełęczy, najpierw szeroką szutrówką, niżej przechodzącą w kamienistą drogę aż do asfaltu w Wełczy, a stamtąd lajcikiem do Zawoi.
Na szutrze czułem się mniej komfortowo – głównie przez wizję wyjeżdżającego tyłu na serpentynie, tudzież kilograma kamyczków wbijających się wiadomogdzie. Wolę jednak wolniej i technicznie niż szybko, prosto i bez sensu – głównie przez ryzyko zwizualizowane poniżej.
Wieczorem odbyliśmy ponowny kurs do Wełczy w celach socjalnych, czyli obalenia browaru i wymiany tekstów ze zlotowiczami. Przy okazji nie wzięliśmy lamp przez co powrót nabrał zupełnie nowego wymiaru.
Jakiego? No takiego w kształcie 45-50 km/h po ciemku. Sami sobie wyobraźcie ;)