Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Sol z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 3435.45 kilometrów w tym 107.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.06 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Sol.bikestats.pl
  • DST 49.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zawoja day two - czyli OJP

Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 2

Nie będę odkrywczy twierdząc, że ojapierdole (w skrócie OJP) jest stanem ducha, w którym do głosu dochodzą emocje.

Tło emocji, a w konsekwencji one same może być różne - wesołe, smutne, przyjacielskie, wrogie, whatever. Spektrum jest tak szerokie, że trudno się bawić w dokładną wyliczankę. Lepiej operować przykładami i sięgając po pierwsze z brzegu wskazać, że do OJP może prowadzić strata bramki, rozlanie piwa czy zmęczenie w siodle długiego podjazdu.

Albo wyprawa w góry w ZDECYDOWANIE złym momencie.

Ale nie uprzedzajmy faktów.

Dzień drugi istotnie upłynął pod znakiem OJP, w kilku odsłonach.

Pierwsze OJP zaczęło się w zasadzie dzień wcześniej, gdy koiliśmy skołatane serca, tudzież obolałe nogi i dupska w pobliskiej knajpie. Szef tejże okazał się sam być dotkniętym cyklozą, którą przy okazji przekazał potomkom. Zamieniliśmy parę słów o tym gdzie byliśmy, jak było i w ogóle, po czym szef uznał, że niepotrzebnie tłukliśmy dupska po kamieniach i że są tu fajniejsze trasy. Np. taka prawdziwa xc z Bikemaratonu. Po czym zawołał potomków, z których starszy zadeklarował się, że nas oprowadzi. Przy okazji skromnie wspomniał – zapytany o osiągnięcia przez naszego special (a raczej specific) guest – że dużych nie ma, może tam jakiegoś miszcza Małopolski w MTB, jakiegoś wice w czymś, jakieś piąte miejsce gdzieś. A w ogóle to trasa jest krótka i idzie ją zrobić w 50 minut.

Na takie dictum nie pozostało nic innego jak się napić. I chyba też pomodlić, czego jednak nie uczyniłem, wybrawszy jeszcze jeden browar.

No cóż. Rano OJP oczywiście przyszło i to w niezłym tempie.

Trasa istotnie była krótka, bo coś z 20 km. Istotnie była łatwa, bo asfaltami i szutrami.

Ale kuffa tak dawała w dupę, że myślałem że zejdę, uprzednio się powtórzywszy [….] z Lublina (kopirajt and cenzura by Cze). Dawała w sposób niezbyt wyrafinowany, bo tempem i kilkukilometrowymi podjazdami. Oczywiście młody nawet się nie spocił i ile razy dobijaliśmy do niego na młynku coś tam stukał w komórce, pytając czy już. No to my twardo, że już i kuffa od nowa. Technicznie zrobiło się tylko na ostatnim podjeździe, bardzo stromym i kamiennym. Szybko uśliznęło mi dupę, a że nie było jak ruszyć, z w miarę czystym sumieniem przetruchtałem najgorszą sekcję z rumakiem pod pachą.

Łącznie zmieściliśmy się w niewiele ponad godzinie. Może i nieźle (jak na górali mazowieckich), ale taki zapierdziel o poranku to ja wolę w kopalni, wobec czego szczerze zamierzałem się odąć na resztę dnia. Ale mi przeszło na zjeździe z powrotem, bo fajny był ;) BTW, bobiik zaliczył tam drugiego OJPa, kładąc się elegancko na asfalt, gnąc hak przerzutki i przydając tejże parę gustownych rysek.

Po powrocie Ux z bobiikiem zajęli się grzebaniem w rowerach. A ja zająłem się grzebaniem w uchu i palcem po mapie. Z tego grzebania wynikło, że drugą część dnia spędzamy na paśmie Policy, przy czym – po doświadczeniach poranka – serdecznie pierdolimy podjazdy i ładujemy się na górę wyciągiem.

Tak też uczyniliśmy lądując na Mosornym Groniu i planując dotrzeć stamtąd na Policę, a za nią zielonym szlakiem na sam dół do Zawoi, praktycznie pod noclegownię. Żyć nie umierać.

Gdyby nie OJP.

Pierwszy, malutki, wynikł ze ścisłego trzymania się mapy. Z Mosornego na Cyl Hali Śmietanowej (skąd zaczyna się czerwony na Policę) prowadzi szlak żółto-niebieski. Na mapie wygląda prosto jak w mordę strzelił. W realu zakręcił w którymś momencie w lewo i zaczął prowadzić wąskim singlem do góry, tak stromo, że rower najwygodniej było wnosić na plecach, w czym ochoczo pomagały chmary much, gzów czy innego szitu.

Po jakimś kilometrze włażenia po schodach (wrażenia były podobne) osiągnęliśmy Cyl i ruszyliśmy na Policę. Trasa super, tyle że na rowerach zrobiliśmy może z 300 m, bo pojawił się OJP dnia.

OJPem dnia była burza, ale nie taka zwykła popierdółka, tylko autentyczna nawałnica z wichrem, siekącym deszczem, który szybko przeszedł w grad wielkości orzechów włoskich. Do tego walące pioruny, po 50-100 m od nas i szlak, który w 5 minut zmienił się w rwącą rzekę.

OJP! OJP! OJP! OJJJJPPP! powtarzałem w myślach stojąc pod drzewem. I to było mocno przestraszone OJP, bo zaczynałem mieć szczere wątpliwości czy wrócimy w jednym kawałku.

A ponieważ burza nie dawała się wziąć na przeczekanie, w dodatku zaczęliśmy mocno marznąć, trza było działać. Dużo opcji nie mieliśmy, w zasadzie jedną pod nazwą SCHRONISKO, które ponoć było gdzieś niedaleko. Dla jasności – zerknięcie na mapę nic by nie dało, bo mapa zmieniła stan na poszarpano-płynny, a w plecaku zrobiło mi się akwarium. Na szczęście wcześniej spotkaliśmy dwie turystki, które coś wspominały że coś tam jest za Policą.

No to ruszyliśmy, najpierw potokiem (w sensie byłym szlakiem) pod górę na szczyt Policy. Tam - modląc się żeby nas nie przysmażyło - jak najszybciej przez szczyt do drogi w dół. Nie było to łatwe w wodzie po kolana, zimnej jak w zimie. Musiałem stawać co parę minut na kamieniach czy ściółce i czekać aż do stóp wróci krążenie. Bolało, ale w sumie nic dziwnego – gradu napadało po kostki.

Za Policą jest łysy fragment, gdzie szlak odbija na Halę Krupową i tamtejsze schronisko. Tam tak waliło piorunami, że staliśmy dobrych parę minut w drzewach nie mając ochoty (czytaj odwagi) się ruszyć. Ale w końcu się przemogliśmy i bijąc rekordy w biegach z rowerem pod pachą pogoniliśmy czerwonym - wreszcie w dół.

I nagle jakby zrobiło się cieplej. Przestało też walić w łeb, bo ustał grad.

I co parę minut robiło się jakby przyjemniej – w sensie jeszcze cieplej, mimo deszczu i rzeki dalej płynącej w miejscu szlaku. I grzmoty wreszcie zaczęły oddalać się od błyskawic.

OJP – rzekłem z ulgą. OJP, OJP, OJP, ale akcja.

A jeszcze parę minut później szlak oddzielił się od rzeczki i można było kręcić. Kolejnych parę minut później minąłem zjazd na zielony szlak, po czym dogoniłem Uxa i dobiliśmy do schroniska.

Gdzie już czekał bobiik, zawinięty w kocyk i siorbiący herbatkę.

I miłe powitanie, cytuję „Nie dam panu koca, bo jest pan brudny, mokry i wody mi pan naniósł.”

I drugie, cytuję „Nie ma żurku, ogórkowa jest. W ogóle nie ma? Jest, ale cza zrobić.”

Nawet mnie to nie ruszyło, raczej rozbroiło ;) W każdym razie po żurku, cały czas trzęsąc tyłkami (z zimna) ruszyliśmy w dół niebieskim do Skawicy.

Genialna ścieżka, nawet całkiem przejezdna, mimo błota i kolejnej rzeki zamiast szlaku. Generalnie im niżej tym lepiej, technicznie i mokro, ale jakoś tak na luzie podeszliśmy, że samo się zjechało i tyle.

A ze Skawicy na osłodę dostaliśmy parę kilometrów zjazdu asfaltem. Cool, tak cool, że szybko zapomniałem o OJPie ;)

Strat w ludziach nie było. Strat majątkowych w sumie też, poza telefonem Uxa, który jak się okazało nie umiał pływać, mapą i innymi papierowymi pierdółkami, którym również zabrakło tej cennej umiejętności.

Trochę też zyskaliśmy - przeżyć i doświadczenia. I to ostatnie mówi, że w góry ZAWSZE zabiera się przynajmniej wiatrówkę, nawet jak jest 34 na plusie.

I tyle.

Fot parę:

OJP panocku, oni tu zjeżdżajo a przecie ni mo zimy



OJP, ładnie



Przerwa na niebieskim do Skawicy. OJP jeszcze mi sie ręce częso.




  • DST 36.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 9.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zawoja day one - czyli okurdejakfajnie

Czwartek, 5 lipca 2012 · dodano: 09.07.2012 | Komentarze 1

AHAHHHAAHAHAHHAAAHHHAAH

Nie - to nie śmiejący się koń. I Angela Gossow tyż nie.

To śpiewająca dusza ma, która wraz z ciałem, rowerem i wesołą ekipą zawitała do Zawoi i powitała w ten sposób jedyny słuszny widok za oknem.

Czyli góry.

Przepraszam - zapomniałem o szczypcie dramatyzmu - WRESZCIE WPISSDU PO MIESIĄCACH KRĘCENIA PO CHODNIKACH, PIACHU I JAKICHŚ WPISSDU NAMIASTKACH OSRANYCH PRZEZ PSY I INNE SSAKI - prawdziwe tru góry, z tru singlami i tru robotą do wykonania.

Yessss.

Pretekst oficjalny to zlot niejakiego forumrowerowe.org. Pretekst mniej oficjalny, ale porażający oczywistością oczywistości swej, to czysta chęć wyżycia się w porządnym terenie, upieprzenia tru błotem, wytrzęsienia dupy na tru korzeniach/kamieniach, tudzież pobicia rekordów prędkości.

I tyle, żadna filozofia, zwykłe MTB, wszyscy wiedzą ocb (no może nie wszyscy, ale na razie litościwie przemilczę).

Na dzień pierwszy ustawiliśmy celownik na pasmo Jałowca, planując pętlę Wełcza-przełęcz Klekociny-Beskidek-Czerniawa Sucha-Jałowiec-Opaczne-Kiczora-gdzieś jeszcze.

No i było masakrycznie fajnie. Masakrycznie, bo z jednej strony kilkukilometrowe podjazdy potrafiły zmasakrować płuco i nóżkę, zwłaszcza że pogodzie coś odbiło i postanowiła nas ugotować, ale z drugiej nie było aż TAK źle, a stara prawda mówi, że po podjeździe zazwyczaj jest zjazd ;).

No i był - i to niejeden.

Poetycko nie ma tego co ujmować, bo akurat te góry i te szlaki są wymagające dla sztywniaczków XC oraz techniki. Dlatego frajdę trzeba widzieć nie tyle w prostym (prostackim?) odkręcaniu gazu, ale w tym że się jakby nie patrzeć na dość chujowym sprzęcie pruje po rumoszu i się daje radę - chociaż plomby fruwają aż miło. Azaliż radę dawaliśmy, i to bez większych strat w sprzęcie i ludziach.

A radę się dawać chciało i to coraz więcej i więcej, bo pasmo Jałowca jest super. Taka pigułeczka wszystkomająca co w MTB ważne.

Podjazdy? Proszsz bardzo - i parokilometrowe łagodne i strome w chuj, a przy tym tak usypane syfem, że niepodjezdne, jak również hybrydy łączące stromiznę i dystans (Jałowiec). O asfaltach nie wspominam, bo to, well, asfalty - mamy ich dużo w Warszawie ;)

Zjady. Nosz fpissdu, jakie tylko chcesz. Szuter, korzenie, rumosz, rynny, tudzież wyglancowane przez zwózkę leśne drogi. Po prostu wszystko. Asfalty tyż, ale nie wspominam, bo jw.

Na takim czymś nie ma wyboru - zostaje tylko upajanie się mtbowaniem, oczywiście w przerwach między wypluwaniem płuc na podjazdach.

Ekstra i tyle.

Najmilej wspominam zjazd z Kiczory. Długi, przechodzący w rynnę, w której dawał po łapach rumoszem, a w końcowej fazie zmieniający się w tak masakryczną kombinację telewizorów, że nie było opcji i cza było podprowadzić. No ale cóż, obiecałem żonie, że TYM RAZEM się nie połamię, więc sumienie mam czyste jak wczorajsza skarpeta.

Ale jeszcze tu wrócę i zrobię cię ty fiucie ;)

Fot parę:

Snejka co go złapaliśmy, a to nie był snejk.



Uxa i bobiika co zgodnie paczą i myślą. Pewnie coś w stylu "o yapierdole stromo" czy inne eufemizmy.



Mię co jeszcze dycham po podyeździe.



Podjazdu masakratora na Jałowiec. W tle zjazd z Czerniawy - też masakrator, ale dla odmiany pozytywny.



No i roweru Uxa, któremu coś odpadło. Znaczy, że fajna trasa była, hehe.



CDN




  • DST 44.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 16.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wujnia z niewielką domieszką grzybni

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 3

Ostatnia przebieżka przed wypadem do Zawoi miała być z grubsza powtórką tego co ostatnio - tyle że w wymiarze mini, bo obejmującym Moczydło, Bema, Bielana i efffętualnie kopiec PW.

Ale Uk, który już może napędzać koła swe, uparł się że kce na Kazoorę.

Uparł się na Moczydle BTW, czyli w odległości dość dalekiej od Ursynowa. Przy okazji uparł się też mocno.

Nie walczyłem więc z tym uparciem, bo mi się nie kciało. Ruszyliśmy i tyle.

Po czym po jakichś 200 m piznął mi z tyłu Foss.

Nic to, pomyślałem, ponoć się sam uszczelnia, dopompuję i będzie git.

Wcisnąłem pompkę i dmuchnąłem dwa razy, po czym pompka została mi w ręce razem z zaworem.

Foss sross i co za wujnia rzekłem se, rozpoczynając wypych w kierunku domu. Ale Uk podjechał i mię oświecił, że niedaleko jest przecież nowy Erbajk i MOŻE jeszcze jest czynny.

Faktycznie był, kupiłem zwykłą Kendę, zmieniłem i zrobiło się git. Resztki Fossa kopnąłem w dupę i umieściłem w pobliskim koszu, gdzie jak od dzisiaj uważam jest miejsce docelowe tegoż produktu.

Przy okazji wydarzyła się wujnia nr 2, która polegała na tym iż serwisant poproszony przez Uka o poluzowanie zapieczonego pedała odparł, że ma to w dupie. No cóż, przynajmniej był szczery.

Niezrażeni wujniami ruszyliśmy dalej prosto w wujnię nr 3, która miała postać nieba, które uczyniło się granatowe i błyskać jęło. I to akurat nad kopą Cwela, przepraszam Cwila, do której ochoczo zmierzaliśmy.

Przestaliśmy więc zmierzać chroniąc się pod wiaduktem przy GalMoku. Po czym po jakichś 5 minutach Uk stwierdził, że się przejaśnia i że trza ruszać. Więc ruszyliśmy. No i mniej więcej wtedy zaczęło mocniej padać.

Nie zraziło mię to, bo to przyjemna odmiana po wcześniejszym piecu była. Poza tym szybko przestało.

Kopę Cwila zaliczyliśmy na raz. Nie ukrywajmy - jest nudna jak wykład z teorii lotu muszek owocówek. Udaliśmy się więc na rzeczoną Kazoorę.

Na tejże wydarzyła się wujnia nr 4 - w postaci nawierzchni. Nawierzchni, która mazią się stała i to jakąś taką perfidną, co rowerom tańczyć każe, na boki kładzie je, zalepia dokumentnie napęd, tudzież hample.

I nie to że błoto, jakiś półpłynny piach był to, który chrupał w łańcuchu aż się echo ulicami niosło. Prawdziwa wujnia z grzybnią.

Zamiast więc zażywać zabawy podjazdowo-zjazdowej udaliśmy się na quest for myjnia.

Odbywszy questa wróciliśmy grzecznie zuruck.

Przez te wszystkie wujnie nie popaczałem ile wyszło. A że mi się nie chce teraz paczeć, to nie wpiszę i wuj.

Wolę posłuchać riff-miszczów:



Dobranoc.




  • DST 54.00km
  • Czas 02:43
  • VAVG 19.88km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Urban enduro ... chociaż może jednak yks ce.

Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 30.06.2012 | Komentarze 5

Spośród trzech opcji dostępnych dziś trafiło na opcję numer czy.

Opcja pierwsza to kółko do zapory w Dębem i z powrotem. Odechciało mi się bo długo, po płaskim i w patelnię – nie poczułem klimatu. Z resztą o siódmej rano generalnie nie czuję klimatu, więc nawet jakby mi wjechał do salonu Tallboy to też bym pewnie jeszcze poszedł ciutkę pokimać.

Opcja druga to MPK, ale w postaci solidniejszego kółka niż ostatnio. Fajniejsza i pewnie bym ją zaliczył, ale Uk z którym miałem jechać dyplomatycznie oświadczył, że nie ma łańcucha, w związku z czym nie ma jak napędzać kół swych. Aha, a ja nie mam koła i ramy, ale zaryzykuję;)*

Opcja trzecia to tour de Stolyca, ale nie po płaskim, tylko od jednej góry do kolejnej góry i nazad. Tych jest przecież tutaj mnóstwo, nie da się narzekać na nudę, ne se pa?

Opcja trzecia wybrała się w zasadzie sama, bo zaspałem ;)

Tak naprawdę to się nawet ucieszyłem, bo nie jest to trasa nastawiona na rypanie kilometrów po płaskim tylko fun i jeżeli już patrzeć na nią treningowo, to pod kątem techniki.

Idea jest prosta i polega na objechaniu miejsc, które w naszym wyprasowanym mieście dają jakąś namiastkę klimatów wyżynnych (a może nawet górskich). Przy okazji kilometry rypią się same, bo miejscówki są, ino rozbryźnięte po mapie jak nie powiem co – ale skojarzenia z wentylatorem jak najbardziej wskazane.

Trasa standardowa czyli Agrykola-kopiec PW-skarpa SGGW-Kazoora-kopiec Cwela, przepraszam Cwila-jakieś cuś od Puławskiej do takiego parku przy Czerniakowskiej-Agrykola-park Śmigłego-Rydza. Stamtąd zuruck nach Hause.

Można to jeszcze rozszerzać np. o Szczęśliwicką, Bema, amfiteatr w Powsinie czy Bielana, ale waliło słońcem i mi się odechciało.

IMO najtrudniejszy z tej całej kombinacji jest singiel na skarpie i zjazd przy kortach/ogrodzeniu Parku Natolińskiego. Dzisiaj postanowiłem go odczarować, bo jak dotąd zaliczałem go głównie w konfiguracji dupno-bocznej – no i PRAWIE mi się udało, co obrazuje poniższy obraz.



Szczegóły pominę, lądowanie było miętkie i co najważniejsze praktycznie na końcu, przez co uznaję francę za NIEMAL zaliczoną. W sumie wychodzi z tego ciekawa szkoła zjazdu – walić na dupę coraz dalej i dalej, aż się walnie za zjazdem ;)

Najfajniej było na kopcu PW, ścieżki urozmaicone i w ogóle jakieś cool. Aż se potestowałem kamerę w komórce, tylko jakoś wąsko wyszło. I wolno, przysiągłbym że w realu całość trwała 3 sekundy ;)

&feature=plcp

W tygodniu cza jeszcze wyskoczyć do Bema i odczarować zjeździk gdzie rozwaliłem żebro – i poczuję się jako tako przygotowany na Zawoję, hex hex.

Ale nie kondycyjnie.


*no przecież wiesz, że żartuję ;)




  • DST 40.53km
  • Czas 01:56
  • VAVG 20.96km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rutynowe srutututu

Czwartek, 28 czerwca 2012 · dodano: 28.06.2012 | Komentarze 0

Rutynowe srutututu polega na rutynowym ruszeniu dupska w godzinach wieczornych celem pokręcenia.

Dzisiejsza rutyna była, well, rutynowa, więc nie będę się silił na epistoły. Wolę pokazać obrazek.



Było ok, na luzie, bez napinki - plus trochę rutynowego fanu na Moczydle, w Forcie i w Bielanie.

Nierutynowe były tylko ilości psów włażących pod koła, ale widocznie nie trafiłem z porą. Wali mnie to - i tak było fajnie.

Fajne jest też to, że moje ulubione zgredy wydały nową płytę i że jest dobra.



W związku z czym obalam browara. Houk.




  • DST 21.00km
  • Czas 01:05
  • VAVG 19.38km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Japoński czar

Wtorek, 26 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 3

Dzisiaj duło i gwizdało więc mi się odechciało.

Odechciało jechać po płaskim przez te 2h i wiatrem smaganym być of koz.

Zachciało mi się natomiast postrzelać podyazdy.

Udałem się w tym celu na jedyne słuszne miejsce, czyli centralę stołecznej lanserki obcisłej, potocznie zwane Agrykolą (oy, partyzant ja WIEM jak to się naprawdę pisze, ino mi się nie chce).

Podjechałem z nastawieniem lekceważąco-fruwającym-koło-ptaka, pamiętając że w szczycie zeszłego sezonu przeleciałem francę dwadzieścia osiem razy i pojechałem do domu tylko dlatego, że rozbolała mnie dupa.

No cóż, zapomniałem przy okazji, że to było w poprzednim sezonie;)

Oświeciło mnie pod tym względem przy trzecim podjeździe, gdzie ku memu zdumieniu okazało się, że tylko siła woli broni mnie przed zejściem z blatu. I że nogi palą, w boku kłuje, i że chyba powtórzę kazus Che z Lublina.

Ową siłą docisnąłem jednak do ośmiu - recytując w międzyczasie znane japońskie zaklęcia na siłę i wytrzymałość ("yayebie", "nachujmito", "osramtuse", "huy") - po czym zrobiłem sobie 3 min przerwę.

I chyba zaklęcia podziałały bo jakieś takie wkurwienie na mą słabość mnie naszło, że z marszu dociąłem do dwunastu.

I poturlałem do domciu.

I chyba naprawdę podziałały, bo pedałowanie pod wiatr odczułem po tym doświadczeniu NIEMAL jak przyjemność.

A wiatr dziś wkurwiał, taki mocny był.

Uff, trza się mocniej wziąć za dupę.




  • DST 51.00km
  • Czas 03:04
  • VAVG 16.63km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

MPK

Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 3

Nic szpeczjalnego, zwykła rundka od kamienia imć P. do Mieni i z powrotem.

Początkowo planowałem pociągnąć zachodnią stroną przez Borową Górę i Górę Lotników - i zaatakować Mienię od dupy strony - ale dwaj przybyli nowopoznani koledzy (oy, pozdro dla Wojtka i Grześka) zarzekali się, że dopiero zaczynają sezon, więc uznałem, że z 50 km na luźno powinno być w sam raz.

Z resztą ja też miałem ogranicznik czasowy, skuteczny - bo z gatunku czekających w domu z wałkiem/patelnią w ręce - więc nie oponowałem.

Jechało się przyjemnie. Raz że piach trochę się wymoczył po opadach i nie wkurwiał tak jak wkurwiać potrafi. Dwa że nie było fakapów, poza dwoma malutkimi w postaci przegapionego wjazdu na jeden ze szlaków (wbiliśmy gdzie indziej) i zerwanym łańcuchem (naprawiony mimo licznych uwag z gatunku "nie da się" i "dupa").

Trzeci fakap wisiał w powietrzu, ale się nie ziścił. Miał postać radiowozu i dwóch panów władzów, którzy władowali się do knajpy przy Mieni akurat, gdy intensywnie nawadnialiśmy się browarem. Ale okazali się normalni, w sensie że zeżarli pierogi i pojechali - i wcale nie czaili się później za rogiem.

Powrót szosą nr 17 do SM i stamtąd singlem do kamienia imć. P. Nic godnego uwagi - poza sklepem z hasłem "Poleca nas Wojciech Cejrowski".

Na takie mistrzostwo autopromocji odpowiedź może być tylko jedna. A ponieważ jest wulgarna, to jej nie przytoczę.

Generalnie było ok, aczkolwiek trochę zabrakło atrakcji, które bywał drzewiej.

Np. rzeczki której się ulało:



czy udanej kompozycji kolorystycznej ;)



P.S. Serdeczne podziękowania dla kolegi Paszczaqa, który dzielnie trzymał koło, razem ze mną zapomniał kasy oraz częstował fajkami, skutkiem czego wypad zdecydowanie oddalił się od krosiarskiego zabarwienia ;) Za co chwała ci Paszczaqu! ;)

I za fotkę tyż ;)




  • DST 35.00km
  • Czas 01:32
  • VAVG 22.83km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fajne plecy

Czwartek, 21 czerwca 2012 · dodano: 22.06.2012 | Komentarze 0

Trasa z kategorii mniej żeby więcej.

W sensie krótsza przebieżka przed dłuższą sobotnią po MPK.

Kółeczko podobne do poprzedniego, tyle że bez tracenia czasu na singielki i górki-popierdółki w Forcie (aczkolwiek Bielana przeleciałem, bo mało znam i jeszcze mnie bawi) i z krótszą trasą powrotu.

Na ścieżce za Dewajtis przykleił się do mnie jakiś pan w barwach MaxMedicum. Porobiłem mu za żagiel do Arkadii, gdzie się zmył uprzednio zapytawszy czy gdzieś startuję i pochwaliwszy plecy. Nie ffiem czy to komplement czy mam ładny plecak, ale dziękuję panu w barwach, bo jakiś połechtany poczułem się.

W sobotę drang nach MPK, yep. Ponoć cośtam chłopaki odnowili pod Starą Miłosną, może być fajnie.




  • DST 42.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 20.32km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kółeczko z kropeczką

Wtorek, 19 czerwca 2012 · dodano: 21.06.2012 | Komentarze 0

Takie tam mało zobowiązujące kręcenie, czyli tradycyjne kółeczko trochę na górę i trochę w dół.

Z atrakcji wymienię Bema, Bielana i kopiec, reszta to kręcenie w ruchu miejskim i rowerowym.

Aha, znikła rozczłonkowana pralka. Pewnie wróci po Euro ;)

Aha nr 2, endomondo fajne jest. Gdyby jeszcze tak na siłę nie wciskało Fejsbuka byłoby jeszcze fajniejsze.



Dzisiaj powtórka, tyle że może trochę bardziej w dół i mniej w górę. Się zobaczy w praniu.




  • DST 46.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 22.62km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Back in black

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 16.06.2012 | Komentarze 2

Dzisiaj zaliczyłem kolejny w tym sezonie powrót do kręcenia.

Dla jasności – to miało wyglądać zupełnie nie tak.

Miałem wjechać w sezon wytrenowany na tyle na ile się dało, a potem miało być tylko lepiej.

Pkt 1 udało się zrealizować. Na przeszkodzie pozostałym stanęło czerwone gówno i jebnięte żebro, które zsumowały się w prawie dwa miesiące przerwy.

Nie powiem żebym był tym podbudowany. W sumie mało kto byłby gdyby praktycznie cała twoja zimowa robota poszła się kopulić, a ty stałbyś w środku sezonu w punkcie wyjścia.

Ale ponieważ jojczeniem się brzydzę, nie jojczyłem tylko wsiadłem i pojechałem.

Wsiadłem w miejscu nietypowym, bo w Białymstoku – moich rodzinnych stronach – gdzie wylądowałem kończąc kebabowy urlop.

Wbrew pozorom jest tu gdzie pokręcić i jest gdzie się urobić, co uczestnicy Mazovii czy innych Skandii powinni doskonale wiedzieć.

Uderzyłem w tamte rejony, czyli do Supraśla i okolic, planując ok. 50 km pętelkę.

Zrobiłem ją, ale te prawie dwa miesiące przerwy wyszły na wierzch dość szybko.

Wprawdzie i tak było lepiej niż w poprzednich sezonach, bo nie zdychałem po dojeździe do Supraśla, a nawet wyciągnąłem tam niezłą średnią, ale po godzinie nogi mi zdechły i resztę dystansu musiałem robić siłą woli.

Chujowy prognostyk przed wypadem w góry, który kroi się za niecały miesiąc.

Ale jak wspominałem, nie ma co jojczyć, trza zapierniczać.

Co też nie omieszkam czynić. Będzie lepiej.

Dygresje:

- z listy serwisów wypadł Erbajk na KEN. Wygrali wprawdzie z Plusem i Legionem szybką reakcją na emaila i zobowiązaniem, że wyrobią się z generalnym przeglądem w dwa dni. Wyrobili się, ale rower dostałem z odkręconą klamką i tak ustawionymi tłoczkami z tyłu, że koło robi max 3 obroty. Może to i pierdoły, ale jeżeli płacę trzy cyfry, z czego pierwsza nie jest jedynką (dwójką z resztą też), to wskakuję na rower i jadę, a nie pierdolę się ze śrubkami. Poza tym nie mam ochoty zastanawiać się w połowie zjazdu czy nie dokręcili czegoś jeszcze;

- Białystok to luz. Luźni ludzie, luźna atmosfera, zero spinki, to chyba przez powietrze.  Lubię tu być, muszę se jakąś górę usypać, będę bywał częściej ;)

- nie umiemy grać w piłkę i tyle;

- w związku z czym zatańczę walczyka.

<object height="350" width="425"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/M-b1V72XmBI">  </object>https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=M-b1V72XmBI