Info

Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2013, Wrzesień1 - 4
- 2013, Sierpień6 - 6
- 2013, Lipiec3 - 0
- 2013, Czerwiec4 - 7
- 2013, Maj4 - 3
- 2013, Kwiecień5 - 11
- 2013, Marzec2 - 15
- 2013, Luty3 - 0
- 2013, Styczeń3 - 8
- 2012, Październik4 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 3
- 2012, Sierpień6 - 8
- 2012, Lipiec6 - 6
- 2012, Czerwiec7 - 13
- 2012, Maj4 - 10
- 2012, Kwiecień8 - 10
- 2012, Marzec12 - 0
- 2012, Luty12 - 4
- 2012, Styczeń3 - 5
- Aktywność Jazda na rowerze
Dup
Poniedziałek, 14 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 2
klatą o siodełko i teoretycznie mam dłuższą przerwę.
Teoretycznie, bo jak tylko pierwszy dochtór odradził rower (a bo sie pan jeszcze wywróci) poszedłem do drugiego.
A drugi powiedział żebym się przewiązał i wysapał, że "jak już MUSI" to niech jeździ.
Geneza sytuacji jest prosta.
Poleciałem w sobotę na dłuższą pętlę po Wwie. Ale ostatnio gdziekolwiek bym nie pojechał zawsze mnie zweksluje do Fortu Bema. A tam jest taki zjazd co go zawsze muszę zjechać przynajmniej raz - w ramach terapii traumy zjazdowej po kraksie dwa sezony temu.
Na sztywniaku zjeżdża się niefajnie. Stromizna wymaga dupy na oponie, trzeba się zmieścić w wąską ścieżkę, a schodki z korzeni tego nie ułatwiają. Końcówka też nie jest fajna, bo wjeżdża się w fosę i jeżeli ktoś ulegnie zasadzie, że szybkość pomaga (czyli innymi słowy odpuści hample), wyląduje paszczą w ścianie.
No i nie poszło, za szybko wjechałem i wyniosło mnie ze ścieżki. Nie byłoby źle, bo wyprostowałem i dzielnie zmierzałem ku końcówce, gdyby nie to, że akurat tam gdzie mnie zaniosło jest uskok.
Voila:
Rower poleciał na przód, a ja ratując się przed OTB dałem dupę w tył na maksa.
Pomogło o tyle, że OTB nie było. W zamian przydzwoniłem klatą w siodło i z klatą na tym siodle dostojnie położyłem się na bok.
Diagnoza - pęknięcie lewego łuku cośtam cośtam. Skutek - patrz pkt 1.
Ale walić to. Dzisiaj już tak nie dokucza, więc jeżeli dalej będzie taki progres obwiążę się niczym Nawojka i pokręcę przynajmniej po płaskim.
- Aktywność Jazda na rowerze
Zakopane Zakopaneee
Piątek, 11 maja 2012 · dodano: 12.05.2012 | Komentarze 4
Słońce, góry ...
i Tallboy.
Oficjalnie ogłaszam, że quest w poszukiwaniu nowej ramy, na który wyruszyłem wieki temu (czyli z będzie 1,5 roku) znalazł swój finał i jest to finał ostateczny.
Jak to w sumie finał.
Finał został znaleziony w Zakopanem, gdzie dzięki uprzejmości niejakiego Piotra Ch., dobrze znanego w kręgach ciężej zbrojnych, dosiadłem ten oto okaz
i objechałem na baaardzo fajnym kawałku terenu. Jak to w górach.
Okaz to Santa Cruz Tallboy, jeden z dwóch fulli 29, które brałem pod uwagę. W skrócie, chodziło (i nadal chodzi) o sprzęt do szybkiego pokonywania szlaków, równie sprawny w jeździe w dół jak i pod górę, ale pozwalający na znacznie więcej niż klasyczny HT XC. Można to nazwać szybkim AM, whatever, chodzi po prostu o zapierdalanie z bananem po singlach.
Z bananem na twarzy - dla niedomyślnych.
No i okazjonalne starty, więc ciężka artyleria (w sensie powyżej 140 mm) raczej odpadała.
Tu mała dygresja, że to co najwięcej pozwala jest oczywiście technika, ale zostawmy tą oczywistą oczywistość upierdliwcom i zajmijmy się sprzętem.
Przez ten ładny kawałek czasu od momentu pojawienia się pomysłu zdążyłem przerobić temat w górę, w dół, na boki i w poprzek. Co śmieszne, długo w ogóle nie myślałem o 29, idąc stereotypem, że są wołowate, wiotkie i generalnie do dupy. Dlatego, gdy ktoś podsunął mi sugestię Tallboya (chyba gdzieś na enduro69.pl), uprzejmie podziękowałem - aczkolwiek ziarenko zostało zasiane, bo sprzęt bardzo podszedł mi wizualnie.
W tak zwanym międzyczasie udało mi się pojeździć na 29 i to konkretnie, bo w samym mateczniku ;)
SanFran
No i stereotyp poszedł się chlastać pod wrażeniem faktów. A te nie potwierdziły ani wołowatości, ani wiotkości ani generalnie gównowartości 29. Przeciwnie, tenże okazał się w niektórych aspektach jakby lepszy - np. trakcji, podjazdów czy stabilności.
Ale ja nie o tym ;)
Nie będę przynudzał o tym ile rowerów przechodziło mi przez łeb. Półtora roku to jakby nie patrzeć ładny kawałek czasu, więc powiem że pojawiło ich się kilkanaście, by w końcowym etapie przefiltrować się do czterech - Sultana, Tallboya, Mach 5.7c i Mojo SL-R.
Z tych udało mi się objechać - mniej lub bardziej konkretnie - wszystko poza SL-R. To nie znaczy, że nie siedziałem na Mojo. Owszem, dzięki uprzejmości chłopaków z Beastie Bikes i niejakiego Michała (pozdro), dosiadłem - ale HD i tylko na chwilę. Ale to wystarczyło, żeby się przekonać, że rama jest trochę za filigranowa jak na mój gust. Może nie byłby to problem, ale mówimy o rozmiarze XL, więc problem jest, bo nie robią większych.
Ale ja znowu nie o tym ;)
O Machu pisałem, jest ok. O Sultanie nie pisałem, ale też jest ok. Na pochwałę w obu przypadkach zasługuje zawieszenie, które fantastycznie pracuje na nierównościach - będąc przyjemnie sprężystym i nie dobijając.
Ale w obu przypadkach miałem uczucie dosiadania lekkich czołgów - mniejsze w przypadku Macha, ale jednak. To nie jest pejoratywna opinia, po prostu oba są sprzętami AM i wyraźnie dają to do zrozumienia, z jednej strony stabilnością i pewnym zachowaniem na przeszkodach, z drugiej uczuciem w momencie przyspieszenia, że mimo iż naginasz pedałami na maksa, sprzęt nie idzie do przodu tak szybko jakbyś chciał.
A Tallboy?
Po pierwsze to rower odróżniający się od reszty, bo dedykowany niby do XC (czemu niby, powiem dalej). Z tego wynikają dość oczywiste różnice w geometrii i miłe każdemu o krosiarskich gjenach nastawienie na wagę - małą wagę, of koz.
A praktyka? Praktyka jest taka, że wielu ludzi kupowało Tallboya nie po to żeby się ścigać, ale po to żeby rzeźbić po ścieżkach. I nie bez przyczyny, bo jak się owi ludzie twierdzili - i jak miałem szansę sprawdzić sam - ten rower ma baardzo duży potencjał AM i w zasadzie jest jedynym mi znanym modelem, który jest w stanie pogodzić świat XC ze światem cięższego terenu.
Wystarczy wskazać, że Santa oferuje Tallboya nie tylko ze 100 mm widelcem. W standardzie jest też 120 mm. Więcej - do ramy można wcisnąć 140 mm bez obawy o całość główki czy utratę gwarancji.
Po drugie rama spokojnie łyka gumy o szerokim profilu. Po trzecie, koło 29 poprawia zdolności terenowe i nie wymaga dużego skoku zawieszenia, by pokonywać trasy równie sprawnie jak 140 mm 26. Do tego całość złożona na XT, z Foxem F29 i w rozmiarze L pokazuje na szalkach 11,23 kg.
Gdybym patrzył tylko na papier i tabelki nie miałbym pytań.
Ale miałem też okazję się przejechać i dalej nie mam pytań. A więc tak:
- rower zbiera się najlepiej z całej testowanej przeze mnie grupy. Nie jest to HT, ale przyspieszenia są zadowalające i nie ma wrażenia, że siła włożona w pedałowanie wysącza się gdzieś bokiem;
- zawieszenie nie przeszkadza w efektywnym deptaniu. Owszem, trochę buja - ale nie na tyle, aby było to irytujące, zwłaszcza że cały czas zachowujemy pluszową pracę zawieszenia. Wychudzonym chartom, dla których nawet HT buja może to przeszkadzać, ale umówmy się że mówimy o czerpaniu czystej radości z jazdy, a nie fanatyzmie ...
- rower fantastycznie podjeżdża. Zamiast frazesów o świetnej trakcji, braku uślizgów itp. powiem tylko, że pomyliłem drogę wskazaną przez p. Piotra i zamiast przez łagodną ścieżkę wbiłem na trasę przez pojazd, który był dosłownie upleciony z korzeni. Stromy podjazd BTW. Tallboy poległ dopiero pod koniec, ale wiem że mój HT poległby PRZED tym podjazdem, więc dalej nie mam pytań;
- rower równie fantastycznie zjeżdża. Traska po której jeździłem była dość interwałowa, usypana kamieniami i korzeniami. Normalnie musiałbym lawirować i głowić się nad trasą, a tutaj - point and shoot i załatwione. Wspomniany podjazd zaliczyłem też z powrotem i był to jedyny raz kiedy myślałem, że będzie OTB - ale wystarczyło troszkę popuścić i rower posłusznie posadził tyłek. Na moim już bym leżał i zastanawiał się kto, co i kiedy;
O tym, że rower chętnie skacze i zadziwiająco łatwo idzie na koło nie wspomnę. To wisienka na i tak słodkim torcie.
Kujwa - wyszło jak spowiedź fanboya.
Ale rower naprawdę mi podpasował, więc sry i whatever. Ważne, że wiem już co i jak.
W nagrodę dla cierpliwych moja krzywa noga.
E: albo może nie ;) Zamiast tego filmik dobrze obrazujący to co chciałbym jeździć i czy rama się w tym sprawdzi.
Howgh.
- DST 42.00km
- Czas 01:50
- VAVG 22.91km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Pętelka by night
Czwartek, 10 maja 2012 · dodano: 12.05.2012 | Komentarze 0
Nic ciekawego, standardzik.
W sensie ubieram obcisłe, lampa na kask i sru przez miasto - byle szybko i żeby trochę bolało.
Najpierw do Moczydło, potem Fort Bema, potem Bielański, potem w dół do zamku i jakoś stamtąd z powrotem na Ochotę.
Aha, specjalnie przejechałem koło lotniska, żeby coś podsłuchać, a tam kujwa nic nie grało ... Musi Papa Het jeszcze rozstawiał graty.
Olałem Soni, bo Metę widziałem parę razy, Maszyn nie lubię, Gojiry nie znam i na bazie tego co słyszałem, nie bardzo chcę. Zakka widziałem tyż - i nic nie przebije Stodoły z 2005.
Z resztą wolałem iść na rower i tyle ;)
- DST 59.00km
- Czas 02:56
- VAVG 20.11km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Powrót
Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 4
Koniec, wpissdu, finisz i tyle - rzekłem sobie w lustro wczoraj.
Owszem, możesz sobie łykać te śmieszne duże piguły.
Owszem, możesz mieć zasmarkany kinol.
Ale jeżeli dalej pozwolisz swojej dupie mięknąć w foteliku, bo pani doktor tak rzekła, to jesteś pipa i tyle.
Zbudowany tym oświadczeniem ustawiłem budzik, wcześniej ustawiwszy wypad z Ukaniexem (stefankiem na tymże łonie zwanym. Uroczo nawet, hehe).
Później nastąpiła drobna zmiana planów bo zaspałem. Ale ponieważ Ukowi cośtam wypadło czy wpadło i też się wymigał, dospałem z czystym sumieniem i przestawiliśmy się na popołudnie.
Nie miałem konkretnych planów. To miało być po prostu pierwsze solidniejsze wyjście na rower po chorobie, ergo fun a nie rzeźnia.
I takież było. Zaczęliśmy na Moczydle, później przelot do Fortu Bema, później do Bielana, później na kopiec PW, a poźniej pod rurę na browar i kiełbachę. W każdym z tych miejsc zakosztowaliśmy lokalnych atrakcji w postaci singlieleczków, podjaździków, zjaździków, hopeczek itp. pierdółek - oraz browaru i kiełbachy.
I tyle. Było super, bez napinki, czysta zabawa (wspominałem o browarze i kiełbasze?) - aż mi się jeszcze chce wsiąść i pokręcić.
Ale póki co pomęczę starego Arjena, bo nowy coś mi nie podchodzi.
I wrzucę parę fotek.
Uxa co zasuwa, aż się rozmazał.
Mię co zasuwam pod górę, aczkolwiek jakiś nierozmazany, chociaż zasuwam. Nic z tego nie kumam.
Skoro już o kumaniu, zabawa w zielone żabki.
I tyle.
- DST 20.00km
- Aktywność Jazda na rowerze
Piwo(t)
Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 28.04.2012 | Komentarze 2
Pierwsze wyjście po dwóch tygodniach w dupie (w sensie samopoczucia) i na dupie (w sensie co robiłem) i od razu na piwo. Heh, jak najbardziej prawidłowe zwieńczenie rekonwalescencji, co jest tak oczywiste, że bardziej oczywiste być nie może.
Zwłaszcza, że piwo było duże, ciemne i dobrze wchodziło.
To tyle tytułem wstępu, czas na rozwinięcie. Ok - tak naprawdę skończyła mi się wena i nie chce mi się na siłę wymyślać porównań między browarem a rowerem. Wystarczy, że to dobre i to dobre.
Piwo to tak naprawdę Pivot Mach 5.7c, jeden z kandydatów na nową ramę. Normalnie żeby się nim kulnąć musiałbym drałować do Bielska-Białej, ale los chciał, że jeden egzemplarz trafił do stolycy, a jego szczęśliwy właściciel nie jest wałem i się podzielił ;) (piona razor).
Tytułem dygresji - ja bym nie dał, niech się ślinią ;). End of dygresja.
To drugi sprzęt na dw-linku, który dane było mi objechać. Wcześniej tą przyjemność miałem z Sultanem, dzięki uprzejmości lukasa z pogobikes.pl
Nie żebym narzekał, ale coś często z tym dw-linkiem na siebie wpadamy ;)
Wrażenia Machowskie jak najbardziej pozytywne, tym cenniejsze że miałem bezpośrednie porównanie do mojego HT. Odsuwając na bok oczywiste różnice wynikające z geo, przeznaczenia i sztywnego ogona, Pivot jest zauważalnie stabilniejszy (nie leci na bok w ciasnych nawrotach), jakieś 100% pewniejszy na zjazdach, a praca tyłu to po prostu miód. Piękne ugięcie, ale z wrażeniem sprężystości, bez zapadania i tak fajną amplitudą, że morda sama się śmieje i chce się jeszcze. Na płaskim nie buja, platforma jest w sumie zbędna, ale przyspieszeń a la HT nie ma co oczekiwać. To zrozumiałe, bo jest to sprzęt AM, funbikem zwany także, co nota bene bardzo pasuje do odczuć z jazdy.
Przesiadka z powrotem na HT wywołała coś w stylu szoku termicznego. Tyle, że to był szok sztywnościowy, czułem się jak na stalowej drabinie, wysokiej w chuj, co się gibie od samego patrzenia na przednie koło.
Przeszło, ale ja chcę fulla i już.
Niebawem kolejny test, tym razem 29 i to sprzętu, który naprawdę mocno wlazł mi w łeb. Się zobaczy czy sprosta oczekiwaniom.
A póki co moja blada dupa (i łyda) w akcji wspinaczkowej.
A co do reszty, jeszcze tydzień na spokojnie i wracam do TCC.
- Aktywność Jazda na rowerze
Dupy ciąg dalszy
Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 22.04.2012 | Komentarze 0
Powiem krótko - jest do dupy.
Swędzi mnie. Nie wysypka, bo ta się przestraszyła antybiotyku i spierniczyła praktycznie do cna, ale dusza swędzi mnie. I nogi trochę też - z tęsknoty, nie brudu, spieszę wyjaśnić.
Na dworze idealne 16 st. Miejscówka również nienajgorsza, bo rodzinne strony, a te mimo że niby płaskie (Białystok), dają gdzie pojeździć i się zaprawić. Np. wzgórza Świętojańskie albo trasy Mazovii wokół Supraśla.
I dupa. Mogę se najwyżej herbatę miodem zaprawić, bo szlaban póki co ani drgnął i nie zamierza jeszcze przez tydzień.
Fuck, akurat gdy razor poskładał swoje cudo i obwieścił je światu. Serio, podmuch mijającej okazji do objechania mało nie zwalił mnie z nóg. Fuck!
Ale żeby nie być całkowicie bezproduktywnym cyklistycznie, posnułem trochę planów.
Po pierwsze zagadnąłem jakiegoś Turka na mtbr o traski wokół Manavgatu. Nie byłem tam, a będę, więc sugestie autochtona będą mile widziane, zwłaszcza że okolica nie wygląda na płaską.
Po drugie zamówiłem porządniejsze oczy z korekcją.
Po trzecie zacząłem ustawiać wizytę w Zakopanem, u wiadomego pana w wiadomym celu.
Podobną ramkę przetestuję, mam nadzieję, dzięki uprzejmości razora.
A kolejną jak się doczekam odpowiedzi od dystry. A czekam już długo, więc w ramach planowania popędziłem.
Co nie zmienia faktu, że aktualny stan rzeczy jest do dupy.
I tym optymistycznym akcentem mówię orewła.
- Temperatura 38.5°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Atak szkarłatnego gówna
Piątek, 20 kwietnia 2012 · dodano: 20.04.2012 | Komentarze 4
Pani Eskimos w samym sercu Grenlandii wzięła i powiła Murzynka.
Można przypuszczać, że Pan Eskimos poczuł się w tej sytuacji lekko zaskoczony.
Tak samo lekko zaskoczony się poczułem, gdy wychnąwszy wczoraj z wanny i przejrzawszy się w lustrze, stwierdziłem obecność licznych czerwonych kropeczek na klatce mej.
I języka czerwonego tyż.
Nie, to nie kiła ani wrzód miękki, odpowiadając na niewypowiedziane pytania wasze.
To zwykła szkarlatyna.
Wprawdzie dosyć późno pojawiła się w życiu mym, albowiem to choroba dzieci jest.
Ale cóż, widocznie nie jestem taki stary jak pokazują cyferki na stronie głównej.
W zasadzie to nawet czuję się taki jakiś nobilitowany schorzeniem tym. No i dobrze, że to nie ospa czy jakaś inna odra.
Skąd ono? Proste wpizdu - z przedszkola przytargane, przez jedną z pociech mych.
To tłumaczy dlaczego przez ostatnie dni czułem się jak gówno.
I daje prostą perspektywę na najbliższe dni kilkanaście.
Prostą wpizdu jak drut - zero roweru - akurat gdy postanowiło się wypogodzić i kroił się fajny start w NDM.
Wpizdu.
- DST 18.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:00
- VAVG 18.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Szczebel repeat
Niedziela, 15 kwietnia 2012 · dodano: 15.04.2012 | Komentarze 4
Po wczorajszym wstałem lekko wyżęty.
Wstałem to może za dużo powiedziane - zwlokłem się i dla przyzwoitości uciąłem jeszcze 5 min drzemeczkę, na dywanie.
To nie tyle dlatego, że nie dospałem, co po prostu nie lubię wstawać wcześnie. Azaliż wcześnie dziś musiałem wstać.
Rzut oka za okno nie był zachwycający. Oko wróciło zmoknięte i lekko zawiane.
Ale ponieważ umówiłem się na spotkanko z chłopakami z emtb.pl, nie wypadało nie wpaść. Wciągnąłem więc frjusztuk, zapakowałem majdan i uderzyłem na azymut Kampinosu.
Po drodze myślałem czy by nie zacząć z Roztoki i sprawdzić czy coś się poprawiło kondycyjnie od ostatniego razu. Ale rzut oka na zegarek i konfrontacja z dalszym planem dnia wyleczył mnie z tych myśli. Nie dałoby się.
Wylądowałem więc w Górkach, ściągnąłem sprzęt i sru. Tzn. najpierw sru po płaskim przez Górki żeby się rozgrzać. Szczebel ma bowiem to do siebie, że na początku atakuje podjazdami i lekko rozmiękłą nawierzchnią, więc ładowanie się nań na ostro bez rozmachania nóg i organów bijąco-dmiących może skończyć się widokiem tychże na kierownicy.
Ale ponieważ w Górkach piździło i waliło deszczem, więc moje niedospane ja samo zawróciło i wbiło na szlak.
Jechało się jak zwykle, tj. na początku ciężko, potem na drugim oddechu coraz lepiej. Singiel jest generalnie fajny, niezbyt kręty, ale dość długi i urozmaicony. Fajniej się wraca, bo duża część z górki, więc idzie złapać flow, a krótkie i strome zjazdy które zalicza się w pierwotnym kierunku pozwalają poćwiczyć technikę podjazdów. Przygód praktycznie nie było, poza tym że wielbione przeze mnie Time zawiodły na jednym ze zjazdów, uwalniając niespodziewanie stopę i kładąc mię elegancko w krzaki. Winę ponosi pewnie piach zmieszany z błotem, który dokumentnie oblepił buty i przy okazji osłabił wpięcie.
Po drodze z powrotem spotkałem ekipę ciężkozbrojnych z emtb (pozdro!). Zamieniliśmy kilka słów i uderzyliśmy dalej - każdy w swoim kierunku.
Fot parę:
- DST 22.00km
- Czas 01:15
- VAVG 17.60km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Coś w stylu relaksu
Sobota, 14 kwietnia 2012 · dodano: 15.04.2012 | Komentarze 0
Dzisiaj miała być godzina lajtowego kręcenia.
Nieopatrznie pojechałem jednak do Fortu Bema.
A tam jak zwykle, podjaździki, zjaździki, singieleczki kręte, wąskie trawersiki.
I noc. I Medżikszajn na kasku mym.
Czyli pure fun.
Tyle że w którymś momencie tak się jakoś zdziwiłem co mi tak w klacie pika i nogi jakby palą. A potem pomyślałem, że to w sumie normalne jak się gania z wywalonym ozorem od górki do górki.
No tak, miało być lekko ...
Nie było.
Ale za to było fajnie.
- DST 44.00km
- Czas 01:56
- VAVG 22.76km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Rundka
Czwartek, 12 kwietnia 2012 · dodano: 12.04.2012 | Komentarze 0
Dziś powrót do założeń sprzed tygodnia.
Target - 2 h kręcenia w tempie, coś a la EM w okresie trenażerowym, tyle że mocniej.
Plan wykonany. Objechałem sobie po prostu miasto i wróciłem godzinę temu.
Może to dziwnie zabrzmi ale lubię jeździć nocą i w deszczu. Dzisiaj miałem jedno i drugie, więc mogłem spokojnie oddać się lubieniu ;)
Wynik byłby lepszy, ale przelatując przez Kępę Potocką zauważyłem fajną miejscówkę do ćwiczenia równowagi, w postaci długich schodów z dwiema (nie wiem jak to nazwać) kładkami dla wózków. Jeździłem kładką w górę i w dół, aż przestałem się majgać. Fajne.
Do tego wcześniej trochę rundek w górę i w dół przy Stawach Kellera i wizyta na Kopcu PW, na którym niemal rozjechałem lisa.
Medżikszajn rządzi ;)